Wolna kultura i wolne oprogramowanie

Wolna kultura i wolne oprogramowanie

Wolna kultura to ruch, który stopniowo rozwija się i przybiera na sile, podobnie jak ruch wolnego oprogramowania, z którego wyrasta. Jakie są między nimi podobieństwa i różnice?

Wspólnym mianownikiem obu ruchów jest wolność, i to jest zarazem źródłem podstawowych problemów z definicją ich obu. Bo i co to za twardy rdzeń, którego istota nie lubi granic? Trzeba go więc nieco skrystalizować.

Takim punktem krystalizacji w ruchu wolnego oprogramowania jest projekt GNU i Free Software Foundation oraz licencje GNU. Ich odpowiednikiem w świecie wolnej kultury jest Creative Commons i licencje CC. Oba ruchy mają też swoich niekwestionowanych liderów: wolne oprogramowanie Richarda Stallmana, a wolna kultura – Lawrenca Lessiga.

Trzeba jednak pamiętać, że w amorficznej masie, jaką są ruchy społeczne, nie są to bezwzględne centra. To tylko punkty orientacyjne, które wyznaczają kierunki wzrostu, ale nie mają kontroli nad całością. Symptomatyczne, że nawet “okręty flagowe” obu ruchów – jądro Linux oraz Wikipedia – nie są związane ze swoim “centrum ideowym”. Rozwijają się jako samodzielne projekty i mają własnych liderów.

Wewnętrzne różnice są zresztą naturalną cechą obu ruchów. W przypadku filozofii wolnego oprogramowania powstał cały potężny nurt – open source (“otwarte oprogramowanie”) – który toczy swój bieg w podobnym kierunku, ale nieco inaczej definiuje swój sens. Ideologię społeczną zastępuje się w nim ideologią techniczną. Jednak mimo, że ruch otwartych źródeł zyskał znacznie większą popularność niż ruch macierzysty, to nurt wolnego oprogramowania wcale nie zanikł. Płynie równolegle, swoim własnym, ale często pokrywającym się korytem.

W efekcie tego — trwającego już blisko dekadę — podziału trudno z góry określić czy dany projekt należy do jednego czy drugiego nurtu (licencja GNU GPL jest równie powszechna co termin “open source”, a każde symbolizuje inny nurt). Zależy to głównie od przekonań i stopnia świadomości twórców danego projektu. Dlatego skrót “FLOSS”, mimo, że taki sztuczny i niezgrabny, staje się przydatny i coraz powszechniej się go używa.

Nie wolno też zapominać, że te dwa główne nurty FLOSS nie wyczerpują całego zjawiska ani nawet nie są jego początkiem. Oprogramowanie na podobnych zasadach powstawało wcześniej lub po prostu niezależnie od tych centrów (np. TeX albo wolna wersja BSD, które są także uznawane za część FLOSS). Narodziny projektu GNU wyznaczają tylko pewien etap w myśleniu o roli oprogramowania oraz rozpowszechnianiu tego przesłania.

Również termin “wolna kultura” nie oznacza, że swobodny przepływ dzieł kultury niematerialnej został wynaleziony dopiero przez Lessiga. Można przecież mówić prozą nic o tym nie wiedząc, a ludzie oddychali na długo przed odkryciem tlenu. “Wolna kultura” to także tylko pewien sposób myślenia o kulturze, który powstał jako reakcja na zderzenie większych możliwości ich krążenia oraz współpracy (Internet) z tradycyjnymi ograniczeniami prawnymi (“kultura zezwoleń”).

Wolna kultura, w odróżnieniu od wolnego oprogramowania, nie ma swojej definicji – choć nie powiedziane, że się jej kiedyś nie dorobi. Definicja wolnego oprogramowania także pojawiła się dopiero w 1989, i to początkowo jako jeden z akapitów w biuletynie GNU. Źródłem definicji wolnej kultury może stać się na przykład książka Lessiga (“Wolna kultura”).

W tej chwili jednak wolna kultura pozostaje pojęciem bez ścisłej definicji – co nie jest specjalnie dziwne zważywszy na to, że jest to nadal bardzo młode zjawisko. Chociaż więc Lessig głęboko wpływa na jej rozwój i rozumienie, to w jej ramach mogą istnieć także inne nurty.

Lessig na przykład w “Wolnej kulturze” postuluje znaczną korektę mechanizmu przyznawania praw autorskich. Jego zdaniem zamiast obecnej zasady “opt out”, czyli “każde dzieło jest domyślnie chronione wszelkimi ograniczeniami w wykorzystaniu, chyba, że autor świadomie z nich zrezygnuje”, powinna wejść zasada “opt in”, a więc “domyślnie każde dzieło należy do domeny publicznej, chyba, że autor je świadomie zarejestruje do ochrony”. Taki system ułatwia swobodny rozwój kultury nie naruszając idei zastrzeżonych praw autorskich, a nawet zwiększa łatwość zarządzania nimi, bo w rejestrze zawsze przecież można sprawdzić kto dysponuje prawami. Propozycja przedłużania tej ochrony co jakiś czas załatwia też problem utworów porzuconych: jeśli właściciel przestaje się interesować danym dziełem, to staje się ono dostępne automatycznie, bez żadnych ceregieli i wątpliwości.

Tymczasem Karl Fogel (autor m.in. książki “Producing Open Source Software”) w eseju “The Promise of a Post-Copyright World” (polskie tłumaczenie jeszcze w wersji beta: “Zapowiedź Świata Post-Copyright”) wcale nie zastanawia się nad tym, jak można połączyć te dwa różne modele kultury, tylko w ogóle podważa zasadność kultury zezwoleń w dzisiejszym świecie. Z tych pojedynczych głosów nie można jeszcze wnosić, że są to zupełnie inne nurty. Jest to jednak zapowiedź, że także w tym ruchu mogą pojawić się frakcje “idealistów” i “pragmatyków”, które mimo tarć i różnic poglądów będą ze sobą współpracować.

Wolna kultura to nie tylko “dziecko” idei wolnego oprogramowania — wolne oprogramowanie stanowi także jej “jądro”. Przykład Wikipedii jest pod tym względem wyraźny. Oczywiście, do budowy tego projektu można by używać jakiegoś własnościowego oprogramowania Wiki, ale MediaWiki jest bardziej naturalnym rozwiązaniem, zarówno pod względem praktycznym jak i ideowym. Wymowna jest też historia BitKeepera w roli systemu obsługi wersji dla Linuksa, która jak wiadomo skończyła się wymianą tego własnościowego rozwiązania na nowo powstałego gita, stworzonego na wolnej licencji.

Wolna kultura i wolne oprogramowanie nie są ze sobą związane żadną prostą koniecznością, ale ponieważ dążą w tym samym kierunku, to na pewno często będą występować wspólnie.

Dodaj komentarz